Radio Wnet podcast

Polska przegapi konopną rewolucję? Królowa Konopi: Na bzdury są pieniądze, na pożyteczne rzeczy nie ma

16/12/2025
0:00
54:17
Manda indietro di 15 secondi
Manda avanti di 15 secondi

 

W Studiu Ostoja gościem była Zofia Vahlberg – ekspert w dziedzinie konopi włóknistych, związana z branżą od początku lat 90. Rozpoczynała działalność w Szwecji, a po wejściu Polski do Unii Europejskiej przeniosła ją do kraju, koncentrując się na praktycznym wykorzystaniu konopi w rolnictwie i przemyśle. Jak sama podkreślała, jej doświadczenie obejmuje niemal 30 lat pracy z tą rośliną, zarówno od strony upraw, jak i przetwarzania oraz badań nad jej właściwościami.

Vahlberg wróciła do początku lat 90. w Szwecji, gdzie prowadziła firmę produkującą nawozy mikroelementowe. Wtedy pojawiło się pytanie, które uruchomiło całą jej konopną drogę: czy konopie rosną w Polsce? Odpowiadając, przywołała własne dzieciństwo i obraz konopi rosnących „praktycznie wszędzie”, szczególnie na miedzach w regionie świętokrzyskim.

Jak byłam mała, to one rosły praktycznie wszędzie, ja pamiętam. A potem jakoś tak odzwyczaili nas od widoku konopi

– wspomina.

Konopie jako naturalny repelent

Najbardziej praktyczny wątek rozmowy dotyczył konopi jako rośliny odstraszającej szkodniki – nie przez trucie, ale przez działanie lotnych związków, które są dla części owadów i insektów po prostu „nie do zniesienia”.

Vahlberg opowiedziała historię sąsiadki, która brała „duży wiechęć” kwiatostanów konopi, podpalała i chodziła, „okadzając dom” – i nie tylko dom, ale też obory. Dla dzieci wyglądało to jak „gusła”, dopiero później okazało się, że była to świadoma metoda ograniczania niepożądanych „lokatorów”.

Okadzała i odstraszała, nie truła, tylko odstraszała. No pająka, muchę, no wszystko, co było niepożyteczne w domu

– mówi.

Rozmówczyni podkreślała przy tym paradoks konopi: to, co „pożyteczne”, roślina przyciąga, a to, co problemowe – omija. Wymieniała pszczoły i trzmiele po jednej stronie, a komary, muchy czy pająki po drugiej.

Ten sam mechanizm – jak twierdzi – zobaczyła w praktyce w Szwecji, kiedy jej konopie rosły obok pola ziemniaków. Rolnik przyszedł i powiedział, że „chyba w ogóle nie ma stonki”. Kilka dni później wrócił z informacją, że stonka „wyniosła się” do jego brata mieszkającego siedem kilometrów dalej. Wtedy Vahlberg zaproponowała test: posadzenie kępy konopi w środku ziemniaków. Według jej relacji, efekt był jednoznaczny.

Posadziliśmy tam taką kępę konopi… Po prostu zaczęły się wynosić, zaczęła się ta stonka wynosić stamtąd, ale to bardzo intensywnie. Wtedy odkryłam to silne działanie repelentne, czyli odstraszające, a nie trujące. No bo konopie nie trują

– zaznacza.

Gęstość siewu, chwasty i „eko, które robi się samo”

W rozmowie pojawiały się też twarde, rolnicze konkrety: Vahlberg tłumaczyła, że o zachowaniu rośliny decyduje sposób siewu i cel uprawy. Przy gęstych zasiewach konopi „nie ma powietrza”, jest „duszno” i dlatego dziki czy jelenie – wbrew powtarzanym opowieściom – niekoniecznie chcą w takie pole wchodzić.

Jeżeli jest duże zagęszczenie, to w tych konopiach nie ma powietrza. I tam, gdzie jest duszno, gdzie brakuje tlenu, to tam się nie pchają ani jelenie, ani dziki

– zauważa.

Jednocześnie gęsty siew daje inny efekt, który Vahlberg uznaje za fundamentalny: konopie „likwidują chwasty” bez chemii, bo zabierają im światło i przestrzeń.

Jak siejemy na włókno… to ona jest zasiana gęsto. Tam nie ma mowy, że tam pół chwasta, bo tam nie ma ani światła, ani niczego. Po takiej uprawie mamy odchwaszczone pole idealnie

– mówi.

W tym kontekście rozmówczyni ironizowała na temat hasła „ekokonopie”, mówiąc wprost, że konopie „same w sobie są eko”, a dokładanie do tego marketingowych etykiet bywa pustym ozdobnikiem.

Syntetyczne CBD i rynek „przebicia”: „układu nie wolno zaburzać”

Wątek produktów konopnych rozmówczyni poprowadziła w stronę ostrzeżenia: na rynku jest dużo syntetycznych kannabinoidów, w tym CBD, produkowanych przemysłowo w laboratoriach. Użyła przykładu cenowego, pokazując, jak łatwo – w jej ocenie – tworzy się produkt o wielkiej marży i wątpliwej jakości. Jak mówiła, „jeden kilogram czystego CBD… kosztuje około 200 dolarów”.

Dalej nakreśliła logikę „tańszego nośnika” i produkcji masowej. W jej opowieści kluczowe było to, że konsumenci patrzą „przez pryzmat pieniądza”, a tymczasem produkt – w założeniu – ma wspierać zdrowie.

W rozmowie padła też teza, że dzieci mogą spożywać olejki, bo człowiek „sam je produkuje”, a największe ilości mają pojawiać się w ciąży i podczas karmienia piersią.

Czy dzieci mogą spożywać olejki? Jak najbardziej. Bo my sami je produkujemy. Najwięcej produkuje kobieta w ciąży… a jeszcze więcej kobieta karmiąca. W mleku matki

– mówi.

„Kombinat chemiczny” przy korzeniu: konopie i regeneracja gleby

Zofia Vahlberg przekonywała, że największym mitem jest brak wiedzy o konopiach jako roślinie „porządkującej” środowisko. W jej opisie przejście między korzeniem a łodygą tworzy mechanizm, który pomaga oczyszczać glebę z ciężkich zanieczyszczeń, a sam korzeń – rozkładając się – zostawia w ziemi próchnicę i związki węgla.

Możemy regenerować, bo konopia ma taki kombinat chemiczny, że sobie bardziej go nie możemy wyobrazić. Oczyszcza z metali ciężkich… że naprawdę nikt i nic sobie lepiej z tym nie radzi

– wskazuje. Całość spinała oceną społecznego obrazu konopi, który – jej zdaniem – został odwrócony. Jak ocenia, "robi się z anioła diabła".

Najbardziej „systemowy” fragment rozmowy dotyczył barier w Polsce: regulacji, instytucji i ograniczonego dostępu do materiału siewnego. Vahlberg wskazała na Instytut Włókien Naturalnych i Roślin Zielarskich w Poznaniu i mówiła o rozczarowaniu tym, jak ten obszar w kraju działa.

Padło też stwierdzenie, że kiedyś było więcej polskich odmian konopi, a dziś zostały tylko dwie, a reszta miała zostać sprzedana.

Ja nie wiem dlaczego dwie, bo było ich z dziesięć i teraz jest nagle dwie zostało się, bo reszta została sprzedana

– dodaje.

Rozmówczyni wróciła też do odmiany białobrzeskiej, która miała „tendencję przekraczania” dawnego limitu THC 0,2% w suchej masie i przez to „wyświetlała się na czerwono” – mimo że była „wspaniała” jako odmiana przemysłowa.

Własną odmianę – „Sofię” – Vahlberg współtworzyła w długim procesie rejestracji, który według niej trwał około ośmiu lat i był utrudniany przez instytucjonalny monopol.

Jednocześnie podkreślała, że jej materiał siewny nie jest „po prostu dostępny” każdemu, bo zanim ktoś zasieje, ona pyta, co dokładnie chce z tego zrobić – i wskazywała, że wielkoobszarowa uprawa to wyczyn, a problemem jest potem zagospodarowanie masy surowca.

W końcówce rozmowy pojawiły się najbardziej „produktowe” przykłady: biodegradowalna pielucha z konopi oraz budownictwo z paździerza. Vahlberg opowiedziała o projekcie złożonym do NCBR, który – mimo potencjału – nie dostał wystarczająco dużo punktów za innowacyjność.

W tle przewijał się też problem przetwórstwa: brak maszyn i odbiorców, monopol technologiczny oraz to, że Polska ściąga materiały zamiast je produkować. Vahlberg przytoczyła bilans surowca z konopnej słomy, podkreślając skalę możliwości.

/fa

Altri episodi di "Radio Wnet"